Czasami i porażki potrafią nieźle zmotywować na diecie. Podzielę się swoim upadkiem ku przestrodze dla innych 🙂
Do pracy nie biorę zbyt wiele jedzenia. Nic mnie tak nie irytuje jak zapach podgrzewanych zup, mięs i innych specjałów, które pysznie pachną tylko w kuchni. A z racji, że jestem na diecie, to moje śniadanie ogranicza się jedynie do kilku owoców lub kilku zbyt małych przekąsek (tak, tak wiem – śniadanie to podstawa, itd.). Zwykle około godziny 15. jestem potwornie głodna. I tak było tego feralnego dnia.
Wyszłam z pracy jak zawsze. Po drodze przegrałam walkę z zapachem frytek z pobliskiego fast food’a. O zgrozo! Łapczywie rzuciłam się na porcję kalorycznych, ociekających tłuszczem ziemniaków. Były pyszne, chociaż nie warte tej chwili zapomnienia i tego upadku. Już sekundę później czułam tak ogromne wyrzuty sumienia, że zamiast wrócić do domu, maszerowałam w zimnie po mieście. W domu zasiadałam na rower stacjonarny, żeby spalić te puste kalorie.
I chociaż zmęczyłam się niemiłosiernie, wcale nie czułam się lepiej.
Na drugi dzień zrobiłam sobie powtórkę z rozrywki. Nie poczułam ulgi. Wiem, że jesteśmy tylko ludźmi i miewamy słabsze dni, ale… wystarczy troszkę lepiej zaplanować swoje posiłki, aby nie pozwalać sobie na takie wyskoki. A jak schudnąć i nie czuć się głodnym? O tym już w kolejnym tekście 🙂